Adam Wajrak, Magazyn Gazety Wyborczej 1997, nr 38 (237)

Fantastyczny pleń

— Widziałem plenia — mój przyjaciel Karol Zub przyszedł do nas pewnego lipcowego dnia bardzo podniecony. — To jakby taki olbrzymi wąż. Jeden organizm, uformowany z tysięcy larw pewnego gatunku muchówek. Wędrujący nie wiadomo gdzie i nie wiadomo po co.

Karola Zuba zbyłem. Co mi będzie głowę zawracał historyjkami z „Archiwum X”. Wąż złożony z tysięcy larw!? Bzdura! Może w dżungli amazońskiej, lecz nie w centrum Europy. Zresztą „Gazeta” nie ma zbyt dobrych doświadczeń z tego typu historiami. Kiedyś dostaliśmy artykuł o wielkich czarnych ślimakach, które wyjadają ludziom mózgi. Na szczęście nigdy się nie ukazał. Powiedziałem więc znakomitemu białowieskiemu przyrodnikowi: — Daj spokój, wolę szukać sóweczki.

Ale Karol nie dawał za wygraną.

— Słuchaj, jakbyśmy go znaleźli, to będziesz trzecią osobą w Polsce, która sfotografuje to dziwaczne zjawisko — namawiał. Dałem mu więc aparat, statyw i powiedziałem: — Ganiaj za tym potworem sam.

Karol wziął sprzęt, ale plenia już nie znalazł. Gdzieś się rozpłynął.

— No tak, równie dobrze można próbować zrobić zdjęcie potworowi z Loch Ness — powiedziałem sobie po cichu.

To nie żarty!

Po kilku dniach Karol wpadł do mnie z pracami naukowymi na ten temat. Wszystkie napisał profesor Władysław Strojny z Akademii Rolniczej we Wrocławiu. — Poczytaj sobie — powiedział i poszedł.

Prace wcisnąłem do plecaka i wyjechałem z Białowieży. Pewnego wieczora w redakcji wyciągnąłem kolorową reprodukcję jakiegoś dziewiętnastowiecznego rysunku. Sunął na nim przez las wielki wąż larw. Nie kończący się. Przód przypominał falę, która zalewała rośliny. Coś niesamowitego. — Pleń złożony z maleńkich ciałek larw zlepionych śluzem, może mieć 10 m długości, 15 centymetrów szerokości — przeczytałem z przejęciem.

Oczywiście, tak długie plenie to rzadkość. Jak pisał w „Przeglądzie Zoologicznym” profesor Władysław Strojny, który zbierał informacje o pleniu, najczęściej zdarzają się takie, które mają mniej niż cztery metry długości. Pewien dziewiętnastowieczny badacz zaobserwował aż 46 takich hufców, które miały od 30 cm do 3 metrów.

Kiedy tylko wróciłem do Białowieży, od razu zadzwoniłem do Karola: — Słuchaj, gdzie jeszcze to dziwo mogę zobaczyć?

— Czasami pojawia się w parku narodowym koło rzeczki Orłówki — instruował mnie Karol.

Następnego dnia wybrałem się na poszukiwania. Nie znalazłem nic. Ani śladu wielkiego węża. — Teraz dobry dzień na plenie — zachęcał Karol. Gdy jednak wybierałem się we wskazane miejsca, nie znajdowałem ani śladu po tajemniczym zjawisku. — Skąd wiesz, że dobry? — pytałem.

— Bo jestem jedyną żyjącą osobą, która chyba najwięcej ich widziała — odpowiedział Karol.

— A ile razy je widziałeś?

— Trzy razy w ciągu ostatnich jedenastu lat.

Zagadki plenia

Jako człowiek rozsądny miałem podstawy myśleć, że coś takiego nie istnieje. No bo proszę sobie wyobrazić maleńkie larwy do 1 cm długości wędrujące razem po ziemi w zwartym szyku, sklejone własną wydzieliną. Coś na kształt węża, który jest czasem obły, a czasem płaski.

W jakim celu formowany jest taki wąż? Naukowcy snują tylko przypuszczenia — zjawisko jest tak rzadkie, że bardzo trudno je zbadać.

Być może larwy z rodziny Sciaridae, które żyją w glebie, wędrują po prostu w poszukiwaniu lepszego miejsca do życia. Występują one w ściółce leśnej w dużych skupieniach nawet do stu na metr kwadratowy.

Ich główne pożywienie stanowią rozkładające się części roślin, próchniejące drewno itp. Bez trudu rozkładają zarówno celulozy, ligniny, jak i tłuszcze. Może więc formowanie olbrzymiego węża podejmują wtedy, gdy zaczyna im brakować pożywienia lub robi się za sucho.

Ale dlaczego nie wędrują pojedynczo? Na to pytanie odpowiedź też jest tylko teoretyczna: by było bezpieczniej. Może drapieżnik nie odważy się zaatakować wielkiego węża. Obserwowano, że plenie nie były atakowane ani przez mrówki, ani przez pająki, ani przez ptaki. To jednak tylko przypuszczenie.

A jak to się dzieje, że larwy „wiedzą”, gdzie i jak mają się spotkać, aby stworzyć plenia? Tu także można snuć domysły, że działa tu feromon kumulacyjny, czyli substancja chemiczna wydzielana przez owady i informująca o tym, że trzeba gdzieś się spotkać. Inną zagadką jest to, co takiego węża prowadzi. Czy sunie on w przypadkowym kierunku, czy też zmierza do określonego celu? Jak to się dzieje, że larwy z końca podporządkowują się tym na początku?

Pleń sunie niezbyt szybko, ale i na ten temat nie ma dokładnych danych. Jedni mówią o jednym metrze na godzinę. Pleń, którego obserwował w roku 1970 w Bieszczadach Krzysztof Wiktorowicz z Bytomia, rozdzielał się na czele na cztery węże, miał blisko 2,7 metra i wędrował z szaloną prędkością 7,5 metra na godzinę.

Krzysztof Wiktorowicz, pierwszy, który zrobił zdjęcia temu dziwadłu, zaobserwował też wtedy niezwykle ciekawe zjawisko. Zapewne wskutek natrafienia na przeszkodę doszło do przerwania „ciała” plenia jakieś 50 cm od czoła. Dwa plenie, które w ten sposób powstały, nie zaczęły wędrować oddzielnie. Przód się zatrzymał i poczekał, aż dołączy do niego reszta. Po pewnym czasie pleń się zatrzymuje. Larwy zaczynają wnikać w glebę. Najpierw te z dołu, potem te z góry. Pleń znika. Dlaczego w tym miejscu, a nie w innym — to również wielka zagadka.

Święcone robaki

Pleń zwany też jest robakiem hufcowym albo kluczem robaków. Lud dawno temu wierzył, że pojawienie się plenia zwiastuje albo urodzaj, albo klęski żywiołowe, wojny, zarazy. Prości ludzie, widząc wijącego się węża, byli przekonani, że to jedno zwierzę.

Jeden z pierwszych badaczy pleni, profesor Maksymilian Siła-Nowicki z Uniwersytetu Jagiellońskiego, opisuje, jak 26 lipca 1865 roku, wędrując po Tatrach ze Szmeksu (obecnie Smokovec) na Łomnicę ze swym przewodnikiem Jędrzejem Walą, spotkał wysoko w górach cztery pełznące węże złożone z białych larw: „Ta pleń. Teraz, da Bóg, będą dobre urodzaje. Ludzie nasi plenia zbierają, suszą, święcą, posypują nim sąsieki, stajnie i izby, sądząc, że się chleb trzyma domu takiego; wróżą też, że w Polsce będzie urodzaj, gdy pleń idzie dołu [na dół — red.] ku północy, w Węgrzech zaś — gdy idzie w górę ku węgierskiej stronie”. Profesor Siła-Nowicki po powrocie do Zakopanego nagabywał proboszcza miejscowej parafii, jak to jest z tym święceniem, ale ksiądz zaprzeczył, aby kiedykolwiek święcił suszone larwy. Profesor stwierdza więc, że albo plenie święcono w Tatrach w zamierzchłych czasach, albo — co bardzo prawdopodobne — górale podsuwali proboszczowi robaki, a ten święcił je, nie wiedząc, co święci.

Wala opowiedział profesorowi Nowickiemu, skąd się wzięło przekonanie, że pleń, gdy idzie do Polski, niesie ze sobą urodzaj. Wala mówił tak: — Za Polski [czyli przed rozbiorami], gdy straszny głód panował, poszła Harbaczyca Bachledka do Węgier, aby kupić chleba. Nie wskórawszy tam nic, wracała do domu, znalazła po drodze plenia i wzięła go w chustkę ze sobą. Za powrotem do domu cisnęła woreczek z pieniędzmi wygłodniałym dzieciom pod nogi, pocieszając: „Przywrócą dobre roki, bo idzie pleń do Polski”. Dobre lata nastały, chleba było dosyć, a pleń dotąd uchodzi od dawien dawna, z pokolenia na pokolenie, za proroka i nikt go u nas nie niszczy, bo wiedzą, że nie zarządza żadnej szkody.

Zresztą nazwa „pleń” pochodzi zapewne od słowa „plenny” lub „plenić się”.

Z czego jest pleń?

Początkowo sądzono, że za pojawieniem się plenia stoją muchówki o łacińskiej nazwie Sciaridae thomae. Dopiero profesor Siła-Nowicki obala te przypuszczenia. Tam gdzie występują Sciaridae thomae — o pleniu czy też robaku hufcowym nigdy nie słyszano. Profesor przeprowadza szereg badań, w tym laboratoryjnych, które wykazują, że plenia tworzą larwy muchówek nikomu wcześniej nie znane. Siła-Nowicki nazywa je Sciaridae militaris, bo są jak wojsko zdyscyplinowane.

Szwedzki badacz Eric Kjellander na początku lat 40. również bada plenia, ale nie w naturze. Już wtedy nie widziano tego zjawiska w Szwecji od blisko 60 lat. Badacz uzyskuje plenia w niewoli i okazuje się, że jeśli chodzi o Szwecję, to plenia tworzy zupełnie nowy gatunek. Nie jest to Sciaridae militaris. Odkrytą przez siebie muchówkę szwedzki naukowiec nazywa Sciaridae agaminis.

Kto widział plenia?

— Nie wiedziałem, co to jest pleń — wspomina Karol Zub. — Kiedy pierwszy raz zobaczyłem to zjawisko, byłem przekonany, że jakieś zwierzę po prostu się załatwiło. Taki szaro-biały wężyk larw. To było nad Biebrzą w roku 1986. Pleń miał około 70 cm. Dowiedziałem się, co to jest dopiero wtedy, gdy przeczytałem artykuły profesora Strojnego w „Przeglądzie Zoologicznym”. Drugi raz na plenia trafiłem w Białowieskim Parku Narodowym w roku 1991. Miał 1,2 metra. Trzeci raz — w tym roku, w tym samym miejscu, co sześć lat temu. Tym razem widziałem aż trzy węże: dwa krótkie, po około 20 cm, i jeden długi, mający prawie dwa metry.

— Na drodze zobaczyłem na piasku cienki długi ślad. Bardzo mnie to zaintrygowało. Ponieważ jestem krótkowidzem, musiałem się pochylić. Wtedy dostrzegłem maleńkie wężyki larw. Pleń się właśnie rozchodził — opowiada dr Andrzej Bobiec z Białowieskiego Parku Narodowego.

Co ciekawe, większość obserwacji pleni w Puszczy Białowieskiej została dokonana w jednym miejscu. Pojawiają się głównie w okolicach rzeczki Orłówki, zawsze przed południem. Wszystkie widziane plenie wędrowały w tym samym kierunku. — Szły na południowy zachód — przypomina sobie Karol Zub. — Wiem, że plenia widział też ornitolog Eugeniusz Pugacewicz na południu Puszczy Białowieskiej.

W tej puszczy zjawisko musi być dość rzadkie, bo pytani przeze mnie mieszkańcy nigdy o czymś takim nie słyszeli. Ale kiedyś pleń musiał być zjawiskiem powszechnym, przynajmniej na niektórych terenach, skoro pisano o nim nawet w książeczkach dla dzieci. — Pleniem zainteresowałem się, kiedy miałem kilkanaście lat, po przeczytaniu książki Erazma Majewskiego z roku 1892 pod tytułem „Doktór Muchołapski (Fantastyczne przygody w świecie owadów)” — pisze w jednej ze swych prac profesor Strojny.

Czy pleń zanika?

Dzwonię do Zakopanego. Przecież w Tatrach pleń musiał być dość dobrze znany, przynajmniej w XIX wieku, gdy pracował tam profesor Maksymilian Siła-Nowicki. Niestety, dziś w Tatrach trudno o jakieś informacje o pleniu. Znawca góralskiej kultury, doktor Henryk Witold Paryski, twierdzi, że górale widywali plenie bardzo rzadko, a on nie zna żadnego, który by widział to dziwo. W Tatrzańskim Parku Narodowym nazwa „pleń” jest niemal nieznana. Tylko wicedyrektor parku Stanisław Czubernat przypomina sobie relację ojca, który na przełomie lat 40. i 50. obserwował na stoku Nosala „lawinę larw”.

Plenia widziało w XX w. nie więcej niż dziewięć osób, jeżeli nie liczyć wycieczki organizacji ekologicznej Pracownia na rzecz Wszystkich Istot, która wraz z Karolem Zubem trafiła ostatnio na to zjawisko w Białowieskim Parku Narodowym.

— Być może pleń, zjawisko, które kiedyś było tak powszechne jak wędrówki ptaków, znika — przypuszcza Karol Zub. — Może giną muchówki, których larwy formują plenia, a może nie ma warunków pozwalających na to, aby on się formował.

Profesor Władysław Strojny zgromadził w sumie siedem wiarygodnych obserwacji tego zjawiska na terenie Polski. Tylko siedem — choć przez wiele lat apelował o nadsyłanie informacji na łamach wielu poczytnych pism. Mimo że przemierzał Polskę i świat w poszukiwaniu tajemniczego robaka hufcowego — zmarł nigdy go nie zobaczywszy, wkrótce po opublikowaniu w roku 1992 pracy o tym zjawisku.

Profesor Strojny swój ostatni artykuł o pleniu opatrzył cytatem z „Lorda Jima” Josepha Conrada: „I było tam coś jeszcze, coś niewidzialnego, jakiś władczy duch zagłady tkwiący wewnątrz”.




Artykuł zamieszczono za zgodą Adama Wajraka.


Ostatnia modyfikacja: 2005-08-01